Wywiad z Telesforem Mickiewiczem
Korzystając z krótkiego pobytu w Radomsku, a dowiedziawszy się, że zamieszkuje tutaj potomek naszego „Wieszcza" weteran powstania 1863 roku, Telesfor Mickiewicz, postanowiłem złożyć mu wizytę. Bo i jakże mógłbym odmówić sobie tej niezwykłej przyjemności zetknięcia się z 90-letnim bohaterem powstania 63 roku, skoro od dziecka wpajano we mnie kult dla tych szaleńców, którzy gwoli podtrzymania ducha w narodzie i dania całemu światu świadectwa, że polacy nie wyzbyli się myśli zrzucenia barbarzyńskiego jarzma – porwali się do walki, walki z góry przegranej i przesądzonej.
Ten bohaterski wysiłek szaleńców, to rzucenie rękawicy tysiąckrotnie silniejszemu wrogowi, było konieczne i stało się jednym z przyczynków, żeśmy poprzez rewolucję 1904 – 1907 roku, poprzez legjony i inne formacje – doszli do Niepodległości. I, ta właśnie świadomość wielkiego czynu i ogromu zasług powstańczych – parła mnie po prostu do złożenia wizyty bohaterskiemu powstańcowi.
Uprzedzony przez p. Kurpiosa, prezesa Stowarzyszenia b. Więźniów Politycznych, o mojej zamierzonej wizycie – odniósł się staruszek do mojego zamiaru przychylnie, wyznaczywszy dzień i porę pogawędki.
Gdyśmy już z prezesem Kurpiosem wkraczali na schody, prowadzące do mieszkania weterana, odczułem jakby dreszcze, dreszcze takie, jakie miewamy w chwilach, gdy przekroczyć musimy progi, poza któremi spotkać nas ma osoba, dla której żywimy bezgraniczny kult i szacunek, a jednocześnie zapowiadamy sobie sympatyczną emocję przeżyć.
Dzwonek... i za chwilę otwierają się drzwi. Na progu spotyka nas córka weterana, która spieszy do pokoju, by zawiadomić niewidomego już od kilku lat i leżącego w łóżku ojca. Po chwili proszą nas do pokoju weterana. Trudno się opanować... staruszek w granatowej bluzie z naramiennikami, na których widnieją cyfry... 1863. Z wysiłkiem siada na łóżku... wyciąga rękę, lecz oczy i ręka błądzą... jest przecież niewidomy.
Ściskam tą rękę... panuję po prostu nad nerwami, bo chciałbym tą dłoń ucałować, wdzięczny, że ona, ona podtrzymała tradycję naszych walk o Niepodległość, godnie wypełniwszy testament bohaterów 1831 roku.
Zdradzam cel mojej wizyty i proszę staruszka, by mi opowiedział coś ze swoich przeżyć.
Blada, trupio blada twarz ożywia się, starzec zaczyna snuć kanwę swego ciekawego życia. Z osłabłych płuc stara się wydobyć siły... by mnie, niby spowiednikowi, wypowiedzieć radość i smutki, jakich życie jego zaznało.
– Miałem lat dziewiętnaście, gdy Naród... nie tylko część Narodu, zbudził się z przymusowego letargu. Niby lotem błyskawicy, rozeszła się po całym kraju wieść, że rozpoczyna się walka o Wolność, walka na śmierć i życie. Zdawałem sobie wówczas sprawę, że w walce tej braknąć mnie nie może, że powinienem stanąć w szeregach powstańczych..., bo taką jest Wola Boga i... przodków moich. Zewsząd dochodziły już słuchy, że w lasach zbierają się ludzie, że tworzą się oddziały, na czele których stają najodważniejsi synowie Ojczyzny.
Pożegnałem się wówczas z rodziną i wstąpiłem od partji Selewicza w Grodzisku. Cóż... była nas garstka i, w jednej z większych potyczek z moskalami, zostaliśmy rozbici. Wtedy przystąpiłem do partji Orłowskiego. Była to już większa partja, zebrana i, ukrywająca się w lasach Grabskiego w Łowickiem, licząca około 1.000 ludzi. Z partją tą wziąłem udział w kilku bitwach, między innemi pod Strykowem, gdzie zostałem ciężko ranny i gdzie spadłszy z konia, uległem złamaniu żeber.
Pamiętam jeszcze, że w potyczce pod Dobrą, zabraliśmy do niewoli 3-ch oficerów moskiewskich, feldwebla, 2-ch podoficerów i kilkudziesięciu żołnierzy, których zwolniliśmy na słowo honoru i zapewnienie, że z polakami walczyć nie będą.
Widać wyczuł staruszek mój uśmiech pod nosem i ten lekki odcień bezwiedniej ironji, spowodowanej szlachetną naiwnością ówczesnych naczelników oddziałów powstańczych, bo pospieszył z wyjaśnieniem.
– Tak, proszę pana, myśmy moskali według siebie sądzili i... muszę przyznać, że nie często zdarzały się wypadki złamania słowa honoru przez naszych wrogów, ale... dziś... rozumiem... takie coś jest nie do pomyślenia.
Widać rozmowa męczy staruszka... porywa go kaszel... mała przerwa w opowiadaniu i... nić swych wspomnień snuje znów dalej...
– Tak proszę pana... znam oddziały Zajferta, Czechowicza... a wszystkie wcześniej czy później spotykał los jednakowy. Walczono wówczas bohatersko, wydobywano z siebie wszystko, co tylko było możliwe... lecz cóż znaczyła kiepsko uzbrojona garstka wobec potęgi Cara? Pamiętam gdym był w partji Pawełka, technika z fabryki w Modelach. Wśród białego dnia, wiedząc, że w Żychlinie stoją wojska moskiewskie, wpadliśmy do miasta, zrobiliśmy zamieszanie wśród wrogów i, bez strat prawie, wycofaliśmy się z niebezpieczeństwa. W czasie odwrotu z Żychlina, na moście, spadł Pawełek z konia i, zawdzięczając tylko ukryciu się pod mostem – uniknął wzięcia do niewoli. Przyszedł jednak i na tę partję koniec.
W jednej z bitew, z przeważającym wrogiem, partja została doszczętnie rozbita i, z całego oddziału, pozostało nas przy życiu zaledwie trzech. Zanim opowiem panu o moim ostatnim udziale w partji Becka, muszę sobie zapalić fajeczkę.
Drżącą ręką, szuka leżącej na stoliku paczki z tytoniem i fajki, instynktem napełnia ją i... gdy mu podałem ogień wciągnął w swe wątłe płuca kłęb dymu. Widać, że palenie tytoniu sprawia staruszkowi przyjemność.
– Po rozbiciu partji Pawełka, wstąpiłem do oddziału Becka. Muszę panu powiedzieć, że Beck był kapitanem w wojsku włocha Gariballdiego i odznaczał się niepospolitą brawurą.
Gdyśmy pewnego dnia, w sile 26 konnych, przybyli do cukrowni w Belnie, wprowadzono nas na postój do owczarni. Administratorem czy innym oficjalistą, był tam niemiec Szeffel, który zawiadomił wojska moskiewskie o naszym przybyciu. Nic nie wiedząc o zdradzie podłego niemca, zostaliśmy otoczeni przez jeden szwadron ułanów i szwadron huzarów rosyjskich. O jakiejkolwiek obronie nie było już czasu myśleć... nie pozostawało nic innego, jak złożyć broń, co się też stało. Becka przewieźli moskale do Włocławka, gdzie został rozstrzelany, nas zaś uwięziono, by potem zesłać do katorg i rot aresztanckich na Sybir. Długa i ciężka to była droga na Syberję... Pamiętam, że wigilję Bożego Narodzenia w roku 1863 spędziliśmy w Pskowie... w okropnych warunkach, nie mając kawałeczka chleba. Jednym śledziem, który kosztował rubla i bochenek chleba 2 ruble, podzieliło się nas kilkunastu. Wówczas to przypomnieliśmy sobie, jak to w Grodnie polacy zaopatrzyli nas w żywność na drogę. Ileż to szynek, wędlin, konserw i tego wszystkiego, przyniosła nam tamtejsza ludność, żegnając ze łzami w oczach na daleką podróż... a tutaj... w Pskowie... głód... i to w wigilję, kiedy w dalekiej Ojczyźnie, stoły uginały się pod ciężarem tradycyjnych potraw i przysmaków.
Pieszo i kibitkami dotarliśmy wreszcie do Włodzimierza nad rzeką Klaźmą, gdzie odbył się Sąd Wojenny nad nami i, gdzie losy nasze ostatecznie zostały zdecydowane. Mnie skazano na 10 lat aresztanckich robót i zesłanie do Wiatki na Syberji.
Byłbym niesprawiedliwy, gdybym do garści moich wspomnień nie dorzucił, że, chociaż były chwile straszne, wyczerpujące resztki sił z organizmu, a odnosi się to przedewszystkiem do rot aresztanckich, w których praca trwała od świtu do nocy, gdzie trzeba było robi drogi, przekopując tereny, które to drogi, do dziś dnia, jak naprzykład w Omsku, noszą nazwę „Polskaja doroga" – nie mniej jednak, trzeba oddać sprawiedliwość tamtejszej ludności rosyjskiej, wychowanej wśród zesłańców 31 roku, że odnosiła się ona do powstańców więcej niż po ludzku. W rocie aresztanckiej, w której ja byłem, było nas 375, pochodzących z różnych sfer społecznych. A więc, byli akademicy, robotnicy, chłopi, rzemieślnicy, obywatele ziemscy, oficjaliści... jednem słowem reprezentowane były wszystkie sfery. Dziś już dokładnie wymienić moich współtowarzyszów nie jestem w stanie i, pamiętam tylko takie nazwiska, jak: Kierbedź – stryjeczny brat budowniczego mostu na Wiśle, Narbut, Butkiewicz, ksiądz Żmijewski, 2-ch braci Brzeskich, żyd Zelek, którego zesłano na Sybir za szycie mundurów dla powstańców, Siekierzyński, Gromski, Maciejewski, Piechociński, Grandes, Wolski, Pietraszewski i Sułkowski.
Tam właśnie, wśród zesłańców, mówiono mi, że pierwszy strzał powstańczy padł w Radomsku – lecz dziś już szczegółów pamięć moja nie może.
Wiele, bardzo wiele, ciekawych rzeczy opowiedział mi potomek „Wieszcza", szczególnie jeśli idzie o życie naszych zesłańców na Syberji – lecz ramy jednodniówki są zbyt szczupłe, bym mógł to wszystko opisać. Na każdym kroku podkreślał jednak przychylność ludności rosyjskiej względem powstańców i, to z obowiązku poprostu notuję.
– Byłoby mi niezmiernie przykro, gdybym nie skorzystał z tego, że pan, jako publicysta, rozmowę naszą utrwalając w druku, nie wspomniałby o tej wdzięczności mojej i towarzyszy dla ludu rosyjskiego z Syberji. Bo, czyż takie fakty nie są warte tego, by je mile wspominać...?
Gdyśmy, jako zesłańcy, pod eskortą wkraczali do wsi, witano nas biciem dzwonów cerkiewnych, przy akompanjamencie których, ludność wychodziła na nasze spotkanie, niosąc pożywienie i witając nas – w imię Chrystusa. Są to niezatarte wspomnienia, przesłaniające i takie przykre chwile, jak wybryki łobuzerji w Moskwie. Ale... i tam odruchy prostej duszy rosyjskiej zniwelowały inspirowaną krzywdę, jaką usiłowano nam wyrządzić. Bo, gdyśmy maszerowali przez ulicę Moskwy, łobuzerja moskiewska obrzuciła nas śnieżnemi kulami, wznosząc drwiące okrzyki „Ej, polaki, prochlebali Polszu na mołoko". Obok tych drwin, inspirowanych łobuzów, spotkaliśmy się również i z takiemi faktami, jak rzucanie nam 100 rublówek przez kupców moskiewskich.
A wreszcie, ja osobiście, zawdzięczam życie włościance Annie Kazanowej, która, gdy byłem śmiertelnie chory, nietylko że opiekowała się mną jak własnem dzieckiem, dając lekarstwa – lecz, gdy chciałem jej za leczenie i 6-cio tygodniowy pobyt zapłacić – przyjąć grosza odemnie nie chciała, mówiąc „Ty jesteś biedny polak, pozbawiony Ojczyzny, jakże ja mogłabym od ciebie wziąć pieniądze... Chrystus gniewałby się, gdybym tobie nie pomogła, byś mógł jeszcze kiedyś wrócić do twej Ojczyzny.
Proszę pana, lud rosyjski, a szczególnie ten ze Syberji, zrosły z zesłańcami polakami – to naprawdę uosobienie szlachetności, którą carat usiłował zdeprawować... lecz z małemi tylko skutkami. W tym celu przysyłano na Syberję podłe elementy urzędnicze, usunięte z Centralnej Rosji za różne przewinienia i sprawki, jak takiego n. p. felczera Onuczyna, który w Omsku – truł naszych polaków, chcąc w ten sposób przypochlebić się władzom moskiewskim.
Widząc przemęczenie staruszka, zaproponowałem mała przerwę, w czasie której, staropolskim zwyczajem poczęstowano nas lampką miodu. Nie mogłem odmówić, chociaż wiedziałem, że weteran w dostatki nie opływa, a butelka miodu, jaką posiada, służy mu poprostu za lekarstwo, w podtrzymaniu osłabłych już sił. Po kilkuminutowej przerwie nawiązujemy dalszą nić rozmowy, staruszek ożywia się i, jak gdyby nowe w niego wstąpiły siły, głosem równym zaczyna...
– W roku 1871, gdy już tęsknota za Ojczyzną wzmagała się niewspółmiernie do coraz lepszych warunków bytu naszego na Sybirze, kiedy cudne wody rzeki Irtysz, tak silnie przypominały naszą ukochaną Wisłę i, rwały człowiekowi tęsknotą skołatane nerwy – zawiadomiony zostałem, że reszta kary została mi darowana i... że mogę wracać do Polski. Czarne godziny odrazy do ciemięzcy, musiały ustąpić miejsca radości, jaka zapanowała w mojej duszy na wieść, że już za kilka tygodni... miesięcy, ujrzą moje oczy polską ziemię... naszą ukochaną, zroszoną krwią bohaterskich przodków.
Tę radość moją przesłaniał tylko zlekka smutek, że nie wszystkim zesłańcom pozwolono wrócić do kraju. Dużo moich towarzyszów, jeszcze długo tam pozostawało, a niektórym nawet sądzone było złożyć swe kości zdala od Ojczyzny... w śniegach i tajgach Syberji... Po kilkumiesięcznej podróży, znalazłem się wreszcie w Warszawie, gdzie otrzymałem stanowisko kierownika hotelu i restauracji „Europejskiej". W r. 1879, otrzymałem posadę na kolei, gdzie przepracowałem do roku 1918, w którym Opatrzność pozwoliła mi doczekać Wolnej i Niepodległej Ojczyzny. Jeszcze przez 4 lata pracowałem na polskich kolejach państwowych i, mając za sobą łącznie 43 lata służby, w 78 roku życia przeszedłem na emeryturę.
Przerywam weteranowi opowiadanie i proszę go o wypowiedzenie się w sprawach, żywo obchodzących cały Naród.
– Proszę pana... to co widziałem, a czego już nie widzę, lecz słyszę tylko z odczytywanej mi prasy codziennej – napawa mnie wiarą, że stanowisko dzisiejsze naszej Ojczyzny, jest raz na zawsze utrwalone i, że świat cały doskonale zrozumiał, iż jesteśmy Wielkim Narodem – bez którego równowaga świata jest nie do pomyślenia.
Na zakończenie rozmowy proszę staruszka o wypowiedzenie się co do osoby Marszałka Piłsudskiego. Starzec, usłyszawszy słowo „Piłsudski" drgnął.. wyblakłe źrenice ożywiły się, widać było, że w cały organizm staruszka wstąpiły jakby nowe siły... wyczułem podświadomie, że gdyby nie ta niemoc nóg, okrytych otwartemi ranami – pamiątką po noszonych w Syberji kajdanach – starzec, słysząc to nazwisko, wyprężyłby się w postawie na „Baczność".
– Panie! Czy można inaczej myśleć o Marszałku Piłsudskim niż tak, jak sobie całem swem życiem zasłużył? Piłsudski to postać, kto wie, czy mająca sobie równą w całej historji Polski. Raczej, powiedziałbym, że jest to mąż opatrznościowy, którego sam Bóg zesłał gnębionemu Narodowi Polskiemu, by go z niewoli wyprowadził i na nowe drogi skierował. Stwierdzam w imieniu własnem i wiem, że wszyscy moi towarzysze , dziś już leżący w ziemi, gdyby powstać mogli, stwierdziliby to samo, że Piłsudski był jedynym, najgodniejszym spadkobiercą obu powstań narodowych. Tak, jak Piłsudski ukochał walkę o Niepodległość, tak może ukochać tylko... nadczłowiek. Jestem szczęśliwy, że oczy moje, zanim dotknęła ślepota – oglądały żywą postać tego Wielkiego Bojownika i Budowniczego Polski.
Było to w roku 1920, gdym przechodził ulicą w Warszawie i na widok mojego munduru weterańskiego zatrzymał się samochód... Wysiadł z niego Marszałek Piłsudski i, przystąpiwszy do mnie, uścisnął rękę, zapytawszy czy czegoś nie potrzebuję...?
Proszę pana. O co miałem prosić, kiedy wszystko, co tylko Ojczyzna moja mogła mi dać – otrzymałem, a tym, którzy Ojczyzny losami kierują, mogę być tylko wdzięczny. Jestem dumny z tego, że Naród Polski w godne ręce losy Niepodległej złożył... wiem i czuję to, że chwila mego rozstania się z życiem nie jest już daleka... ale... nie lękam się jej... świadomy, że Polska jest i pozostanie na Wieki... Wolna, Wielka i Mocarna.
Chwila przerwy, widzę wzruszenie na twarzy staruszka... a potem padają gorzkie słowa... które wstrząsnęły mną i wywarły przygnębiające wrażenie.
– Kiedy już skończyłem opowiadanie moje, oparte na przeżyciach i, kiedy już przedstawiłem panu film mego życia... muszę go uzupełnić żalem... żalem, jaki czuję względem pewnych osób, które postępowaniem swojem ciężko mnie znieważyły, znieważyły nietylko mnie osobiście, ale i mundur powstańczy, z którego jestem dumny. Oto fakt, którego ocenę pozostawiam społeczeństwu.
Było to mniej więcej przed dwoma laty, gdy zwróciłem się do dyrektora gimnazjum im. Fabjaniego w Radomsku p. Jaworskiego. Muszę panu nadmienić, że z pensji jaką pobieram, utrzymuję niewidomego syna z 5-rgiem dzieci, oraz córkę wdowę z synem, który kształcił się wtem gimnazjum. Zawsze, za poprzednich dyrekcyj, wnuczek mój korzystał z ulgi w opłacie szkolnej i, dopiero, kiedy dyrektorem został p. Jaworski – ulgi te zostały mi cofnięte. Wówczas zwróciłem się do dyrektora Jaworskiego z prośbą, aby był łaskaw i ulgi stosował w dalszym ciągu, na co spotkała mnie odpowiedź: „Ojczyzna ojczyzną, a płacić trzeba." Ale z tego powodu nie miałbym do p. Jaworskiego urazy, gdyby nie fakt, że gdy prośbę ponowiłem, kazał mnie przez wożnego wyprowadzić z gabinetu, nie podawszy nawet ręki. Było mi temwięcej przykro, że, jakże inaczej wyglądało w zestawieniu, spotkanie moje z Wodzem Narodu? Nie żądam szacunku dla siebie... ale przynajmniej dla munduru, udekorowanego Krzyżem Walecznych, Krzyże Niepodległości, Krzyżem Powstańczym i Krzyżem Harcerskim. Czy, wreszcie, przez moje 10 lat katorg i Sybiru nie zasłużyłem sobie na inne traktowanie ze strony tych, których zasługi w dziele Walki o Niepodległość siłą rzeczy stają się mocno problematyczne?
Czy dyr. Jaworski wykorzystał poprostu to, że dzisiejsza moja niemoc fizyczna, spowodu 90 lat życia i, niemoc zniszczonych przez kajdany – nie pozwalały mi na taką reakcję, na jaką sobie zasłużył? Jeżeli tak, to jest to tem smutniejsze, smutniejsze i z tego powodu, że sekretarz tejże szkoły, moskal i, były zastępca naczelnika Ziemskiej Straży, nie pozwolił na wyprowadzenie mnie przez woźnego, lecz sam, wziąwszy mnie pod ramię, wyprowadził do stojącej przed szkołą dorożki.
Pożegnawszy się z sympatycznym staruszkiem, opuściliśmy wraz z prezesem Kurpiosem mieszkanie weterana, długo jeszcze nie mogąc do siebie przemówić, pełni wrażeń i oburzenia...
Wywiad z Telesforem Mickiewiczem z 1935 roku